Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Cuda zapachowe od Bath&Body Works

Dzisiaj już Trzech Króli, więc zgodnie z tradycją rozbieramy choinkę i kończymy ze Świąteczną atmosferą. Niestety mi takie pożegnania nie idą zbyt dobrze, bo po prostu uwielbiam święta. W związku z tym pokaże Wam jak, choć odrobinę, staram się utrzymać świąteczny zapach w domu. 
Oczywiście dzięki kosmetykom ;). Dzięki mandarynkowemu mydłu do rąk (29 zł) przy każdym myciu dłoni otula mnie zapach Świąt (tak, należę do pokolenia, któremu pomarańcze i mandarynki kojarzą się z Bożym Narodzeniem). Ma fajną konsystencję, ponieważ po wyciśnięciu na dłonie staje się.. pianą. DOSKONALE myje ręce. U mnie w domu stoi w kuchni, więc pod tym względem jest przetestowany bardzo dokładnie. Poradzi sobie z każdym tłuszczem, ciastem, makijażem, dosłownie ze wszystkim. Zapach długo utrzymuje się na rękach, jednak nie jest zbyt natarczywy. Jego największą zaletą jest fakt, że jest niesamowicie wydajny. Inną wersję zapachową stosuję od kilku miesięcy i dopiero się kończy.


Drugim w kolejce jest mydło Hazelnut latte, które pachnie zgodnie z nazwą. Bardzo delikatnie, orzechowo, z odrobiną wanilii. Nie wyczuwam, w sumie na szczęście, zapachu kawy. Ma hm.. normalną konsystencję, nie jest ani zbyt rzadkie, ani zbyt gęste. Zawiera mikrogranulki, jednak nie spodziewałabym się choćby minimalnego efektu peelingu. Zapach utrzymuje się koło 2-3 godzin. Początkowo jest dość mocno wyczuwalny, jednak z czasem słabnie. 


Do żeli antybakteryjnych mam największą słabość, wręcz paranoję. Bardzo często ich używam, bo mam wrażenie, że ludzie się nie myją i przenoszą wszędzie miliony zarazków. Najbardziej marzy mi się post o porównaniu pod względem skuteczności wszystkich żeli antybakteryjnych występujących na rynku, jednak nie mam ku temu możliwości.. Halo, może mamy jakiegoś chemika chętnego na to wyzwanie? :) Natomiast żele antybakteryjne Bath&Body Works uwielbiam za niesamowite zapachy. Kosztują jedynie 8 zł, więc nie jest to majątek. Są za to bardzo wydajne, z moją obsesją wytrzymują ze mną ponad miesiąc. Dodatkowo niesamowicie pachną. Niestety przed Świętami były dostępne same słodkie zapachy. O ile wychodząc z kuchni chętnie będę pachniała orzechami, o tyle siedzą na wykładzie nie chciałabym pachnieć tak, jakbym dopiero wyszła z kuchni po kilku godzinach pieczenia ciast. Moim ukochanym zapachem jest oczywiście zapach paryski, delikatnie słodki, wysublimowany, kwiatowy. Jednak podczas zakupów te również wpadły mi... w nos :). Jest to delikatna, słodka mandarynka i twilight woods - wytrawny, kwiatowy zapach, przypominający woń perfum. Nie raz zdarzało mi się usłyszeć "ojej, co tak pachnie" podczas stosowania go, więc mogę śmiało stwierdzić, że początkowo zapach jest bardzo intensywny. Jednak po pewnym czasie, jak wszystkie, ulatnia się.



Jakie są Wasze ulubione zapachy z Bath&Body Works? Ja początkowo myślałam, że ich produkty to droga przyjemność, jednak 8 zł miesięcznie to przecież nie majątek.. Szczególnie przy moich makabrycznych wydatkach na kosmetyki :(.


piątek, 3 stycznia 2014

Niesamowity, przedświąteczny Berlin!

Wszyscy obserwatorzy mojego fanpage na Facebooku już wiedzą, że w grudniu wybrałam się na jeden dzień do Berlina. Berlin zaskoczył mnie w każdym calu. Jednak zacznę od początku: wybrałyśmy się Polskim Busem. Uwielbiam polować na ich tanie bilety, jak tylko widzę promocję w internecie to szaleję. Niestety ostatnią przegapiłam i muszę czekać na następną :(. Ale przejdźmy do rzeczy: podróż ciężkim busem zajęła nam większość piątku i całą niedzielę, więc na zwiedzanie Berlina została nam w sumie tylko sobota. Jednak jaka to była sobota! Niemcy są niesamowici! Klimat świąt czują wszędzie! Tylko nie potrafią zaprojektować metra. Są tam S-Bany, U-Bany i nie wiem jakie jeszcze bany... Niestety sprawiło mi to nie lada kłopot. Absolutnie nie mogłyśmy znaleźć odpowiedniego przystanka i dojechać do hostelu. Po długich przebojach na szczęście się udało. Nasz hostel może nie był najpiękniejszy ale posiadał cztery niewątpliwe zalety: był w centrum (tak rozległym jak tylko może być centrum :)), spędzałyśmy tam tylko dwie noce, miał bardzo miłą i pomocną obsługę oraz był po prostu tani. Sam Berlin okazał się totalnie świąteczny, na ulicach, na wystawach sklepowych, a co najważniejsze w sercach! Niemcy czują klimat świąt na maksa! Na każdym rogu jest budka z grzanym winem i lokalnymi pysznościami, na prawie każdym placu jest lokalny jarmark świąteczny, a większość ulic wygląda tak:


Lokalne grzane wino, na prawie każdym rogu! Bardzo smaczne, niezbyt słodkie i z mnóstwem przypraw, mniam!



Czas nie pozwolił na zwiedzenie zbyt wielu miejsc, ale te najważniejsze zostały odwiedzone! Niestety Muzeum Pergamonu nas nie wpuściło, znaczy może by nas wpuściło, ale po odczekaniu swojej części w taaaaaakiej kolejce :(. Oczywiście odwiedziłyśmy Bramę Brandenburską (choinka obok obowiązkowa i przepiękna!!) oraz Pomnik Ofiar Holokaustu.



Oczywiście najważniejszym punktem naszego zwiedzania były jarmarki świąteczne! Miałyśmy zaplanowane odwiedzenie trzech najważniejszych, a okazało się, że jest ich całe mnóstwo. Na każdym osiedlu czaił się na nas jeden. Wszystkie pełne ludzi, na niektórych wręcz nie dało się chodzić bo były dzikie tłumy. Wybaczcie mi proszę, ale nie pamiętam wszystkich ulic, na których znajdowały się jarmarki, niemiecki nigdy nie zapadał mi w pamięci ;(.


Niemcy są niesamowicie pomysłowi i mam wrażenie, że nigdy się nie nudzą! Na jednym z większych placów w mieście ustawiona została wielka, lodowa zjeżdżalnia. Wystarczyło wsiąść w ogromną oponę i zjechać! I mnóstwo, mnóstwo chętnych, których nie zraziła nawet gigantyczna kolejka! Plus za pomysłowość i stalowe nerwy w czekaniu i marznięciu ;).


Na jarmarkach oprócz grzanego wina można było znaleźć całe mnóstwo przysmaków, na punkcie których po prostu oszalałam: pierniki, marcepanowe kartofelki, owoce w karmelu, owoce w czekoladzie, lizaki, żelki, cukierki, całe multum pyszności, które dodatkowo tak pięknie wyglądały...





Galeria Lafayette. Cudo. Po prostu. Nie da się tego inaczej nazwać. Jeżeli widzieliście "Śniadanie u Tiffaniego" to zakochacie się w tym sklepie. Dodatkowo na samym jej środku jest cudowna, ogromna replika wieży Eiffla. Polecam powiększyć poniższe zdjęcia, żeby zobaczyć jakie marki były dostępne w tej galerii. Wiem, wiem jest jedną z ekskluzywniejszych w Berlinie, ale u nas nawet w C.H. Vitkac nie ma takich sklepów. I nie wygląda to tak zachwycająco. Tutaj wszystko jest najnormalniej w świecie dopracowane. I to tak, że chce się przychodzić, wydawać pieniądze, że po prostu czuje się dobrze..






Tak, doskonale wiem, że ta kolekcja to chwyt reklamowy pod turystów. Wiem również, że jest absolutnie nie warta swojej ceny i horrendalnie droga. Jednak popatrzcie na te zdjęcia i odpowiedzcie sobie głęboko w sercach na pytanie: oparłabyś się Moja Kochana Czytelniczko takim pokusom? :) Ja niestety nie (zauważcie, że jest tam nawet bombka z Paryżem <3).










Nawet świąteczne ozdobienie galerii nie było sztampowe i sprawiało niesamowite wrażenie.


Teraz przedstawię Wam dwa totalnie kontrastowe jarmarki. Oczywiście nie podam Wam ich ulic, bo ich najzwyczajniej w świecie nie pamiętam. Może ktoś z czytelników je zna? Pomocy ;). Pierwszy z nich jest bardzo tradycyjny, polecił nam go pan z hostelu. O dziwo był płatny, mimo tego, kolejka była nieziemska. Na szczęście nie czekałyśmy bardzo długo, weszłyśmy na jarmark i stanęłyśmy.. Nie, nie dlatego, że coś nas zamurowało, dlatego, że był korek. Najnormalniejszy ludzki korek. Było tyle ludzi ile ostatni raz widziałam na Przystanku Woodstock. Serio. Nie można było ruszyć nogą, a tłum porywał cię dokładnie tam, gdzie tylko on chciał. Jak szybko weszłyśmy na ten jarmark, tak szybko wyszłyśmy. Jednak miejscowym nie przeszkadzało to w przyjacielskim bądź nawet rodzinnym świętowaniu.




Na drugi trafiłyśmy przypadkiem, przechadzając się. Wyobraźcie sobie ogromne osiedle z domami z wielkiej płyty, a po środku na placu OGROMNY jarmark, z lodowiskiem i karuzelą kołową. To było niesamowite. Wyłoniło się wręcz jak Afrodyta z piany morskiej. Tutaj było już znacznie mniej ludzi, spokojnie mogłyśmy pooglądać wszystkie ozdoby świąteczne, lampki, lampiony, bombki (była ich cała masa, nawet w kształcie szminki Chanel!), zjeść kiełbaskę, wpić grzane wino i zrobić zakupy dla bliskich. Nie pokusiłyśmy się wprawdzie o przejażdżkę na karuzeli ani na lodowisku, ale... dzięki temu jest po co wrócić tutaj za rok, o tej samej porze!




Byłam niesamowicie zadziwiona, jak taki naród jak Niemcy, potrafi się cudownie bawić. Na każdym jarmarku jest scena, śpiewają lokalni artyści (niektórzy są całkiem nieźli!), ludzie przychodzą całymi rodzinami lub grupami znajomych, tańczą, śpiewają, piją, jedzą. Nie ma awantur, przepychu, świątecznego szału zakupów. Są za to pięknie przystrojone okna, balkony, podwórka, ulice, witryny sklepowe. Klimat świąt jest po prostu wszechobecny! Nie byłam na jarmarkach świątecznych w innych miastach poza Polską, ale stwierdzam, że stanowczo muszę to nadrobić..