Szukaj na tym blogu

niedziela, 29 grudnia 2013

Sylwestrowa..twarz? Pomocnicy makijażu!

Dzisiaj będzie ostatnia telekspresowa seria przed sylwestrem bo już za godzinę wyjeżdżam nad morze i nie będę miała dostępu do internetu aż do Nowego Roku (jedyna relacja dostępna będzie na profilu na fb). Wcześniej jednak chciałam Wam pokazać moje ulubione produkty do rozświetlania twarzy i dekoltu. Pierwszą propozycją są pudry rozświetlające w pędzelku. Idealne do poprawek, bez problemu mieszczą się torebce i nie rozsypują. Osobiście wolę Lieraca za fenomenalny zapach i filtr UV. Ma on też bardziej złoty kolor. Drobinki Golden Rose są jaśniejsze i widoczniejsze niż Lieraca. Jednak jeden i drugi puder niesamowicie łatwo się aplikuje i utrzymuje na swoim miejscu przez długi czas.



Doskonałym produktem jest również rozświetlacz Lancome. Niestety absolutnie nie pamiętam skąd go mam. Wybierając fajne rzeczy z mojej kosmetyczki na potrzeby tego posta po prostu wpadł mi w ręce. Mam go od zeszłego roku i odkrywam coraz więcej jego zastosowań: jako rozświetlacz do ciała, do policzków, nałożony w wewnętrznych kącikach oka, czasami nawet nakładam go na włosy lub jako cień do powiek na całej powiece. Latem jest niezastąpiony, a dodatkowo jest bardzo wydajny. Stosuję go od roku, a jego końca nie widać!


Kolejnym must have sylwestrowego looku jest korektor. Każda z nas ma inne potrzeby, a ten jest idealny dla nas wszystkich! Ukrywa: niedoskonałości, naczynka, zasinienia, zaczerwienienia i pryszcze! Ma bardzo gęstą kremową konsystencję więc trzeba uważać, żeby nie nałożyć go zbyt wiele. Jednak jest niezastąpiony bardzo długo kamufluje nasze mankamenty i nie tworzy na nich maski. Właśnie spakowałam go do torby ;).


Nad marką Paese rozpływają się wszystkie blogerki. Ja odkryłam u nich mój idealny puder. Matuje, a nie wysusza, efekt jest długotrwały i totalnie matowy. Kusi mnie jeszcze zakup ich transparentnego pudru ryżowego, ale to po nowym roku. Na razie ten sprawuje się najlepiej ze wszystkich.


Teraz dwa rozświetlacze, które towarzyszą mi od bardzo dawna. Artdeco kupiłam w zeszłym roku, natomiast z Sephorą przyjaźnię się od dobrych kilku lat (tak, wiem kosmetyki mogą się przeterminować ;P). Oba są wspaniałe, jak wszystkie pokazywane przeze mnie kosmetyki, jednak różnią się totalnie. Artdeco jest jasny, delikatny, miesza w sobie wiele pigmentów, pasuje do każdej karnacji. Wystarczy nałożyć odrobinę by twarz była mniej zmęczona. Dodatkowo ma takie piękne opakowanie. Natomiast Sephora mam wrażenie nadaje się bardziej do ciała. Ma znacznie większe drobinki,ciemniejszy odcień jednak jej efekt jest spektakularny i długotrwały. Jak widać jest również nieśmiertelna, tak od 5 lat używam tego samego roświetlacza i się tego nie wstydzę bo jest on niezastąpiony!




Ostatnie są pudry brązujące. Bardzo mnie denerwuje fakt, że polki tak mało rozświetlają i modelują swoją twarz. A to takie proste! Rozświetlamy wierzch nosa, kąciku oczy, łuk kupidyna i policzki, a modelujemy skronie i rzuchwę. Tak w ekspresowym tempie, podstawowe informacje ;). Przedstawione produkty: Inglot i Avon Glow są na tyle delikatne, że nie da się zrobić nimi krzywdę. Bardzo delikatnie tonują skórę i sprawiają, że nasza twarz ma lepiej zarysowane kości, wydaje się smuklejsza i po prostu mniej zmęczona.



Ja tymczasem biegną dopakować ostatnie rzeczy i wsiadam do samochodu. Wam życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Wspaniałego sylwestra, udanych stylizacji i żebyście błyszczały całą noc, zarówno wyglądem jak i osobowością! Tańczmy do białego rana! Bardzo chętnie pooglądam Wasze sylwestrowe stylizacje wystarczy wysłać mi zdjęcie w wiadomości prywatnej albo wstawić na tablicę, albo otagować #lipstickonthemap (post musi być publiczny). Wszystkie chwyty dozwolone! Do zobaczenia w 2014 roku!

sobota, 28 grudnia 2013

Sylwestrowe włosy!

 Ten post będzie niesamowicie krótki. Nie dlatego, że w tak krótkim czasie nic nie da się zrobić z włosami, tylko dlatego, że osobiście wyznaję dwa trendy w stylizacji włosów: blask i objętość. Nie ważne czy prostujemy włosy, czy robimy fale, czy mamy naturalne loki, czy w sumie cokolwiek. To są dwie bardzo pożądane cechy. Oczywiście włosy przed wyjściem myjemy. Osobiście przed wielkimi galami, nie codziennie, myję włosy Mythic Oil L'Oreala (ok. 30 zł). Wcześniej opisywałam Wam wrażliwość moich włosów (tutaj), więc mycie nim codziennie byłoby dla nich zgubne. Ma gęstą konsystencję, zawiera drobniuteńkie drobinki rozświetlające, sprawia, że włosy są miękkie i łatwo się układają. Nie wiem jak drobinki zachowują się na czarnych włosach, jednak na moich (jestem szatynką) są idealne i absolutnie niewidoczne. Dodatkowo w przypadku włosów puszących się można zastosować olejek z tej samej serii (ok. 60 zł). Włosy będą wówczas mięciutkie, zdyscyplinowane i będą się idealnie wręcz układać. Dodatkowo olejek zawiera znacznie więcej drobinek rozświetlających, dzięki czemu podkreśla naturalny (bądź nienaturalny ;P) kolor naszych włosów.



Bardzo rzadko używam tego typu lakierów. Jednak jak już wiecie uważam, że sylwester to jedyny czas w roku, kiedy nam wszystko wolno i absolutnie nic nie jest przesadzone i tandetne :). Lakiery do włosów z brokatem Concertino kupiłam bardzo dawno temu w Makro albo jakimś innym, supermarkecie, w związku z tym nie jestem w stanie Wam powiedzieć ile kosztują i gdzie teraz można je dostać. Jednak są wspaniałe. Serio. Nie używam ich często, ani dużo jednak po tylu latach myślałam, że dawno się skończą albo wysuszą, a one nic! Mają malutkie buteleczki, pełne drobniutkiego brokatu. Delikatnie utrwalają włosy, więc lepiej zastosować je na już ułożoną i utrwaloną fryzurę w celu wykończenia. Mam wrażenie, że trzeba się bardzo postarać, żeby nałożyć zbyt dużo produktu. Spryskujemy fryzurę delikatnie jedną warstwą i potem w razie potrzeby kolejnymi. I gotowe, fryzura pozostanie nienaganna całą noc, bo co najważniejsze, brokat nie obsypuje się tylko zostaje dokładnie tam, gdzie został zaaplikowany!




Był brokat, czyli blask; więc czas na OBJĘTOŚĆ! Pudry dodające objętości poleciła mi moja siostra. Byłam bardzo sceptyczna i przekonana, że nadają się jedynie do krótkich włosów. Oczywiście się nie oparłam pokusie i postanowiłam sama je sprawdzić. Tym sposobem stałam się posiadaczką Super Dust (40 zł) i Teksture Dust (też koło 40 zł). Przyznam się, że między jednym i drugim nie widzę różnicy. Oba sprawdzają się bardzo dobrze. Może nie jest to fryzura, którą układa mi profesjonalny stylista, jednak nałożone na oklapnięte po całym dniu włosy działają cuda. Mam jedynie wrażenie, że włosy po nich są sztywne. Ale nakładam ich troszeczkę u nasady i to absolutnie wystarczy. Nie widać wówczas działania usztywniającego. Potem już tylko się wdzięczę i udaję, że objętość moich włosów to sprawka natury ;).





Sylwestrowe ciało!

Dzisiaj post może nawet nie to, że będzie nietypowy, tylko bardziej poradnikowy. Nadeszła bowiem ostatnia chwila, żeby przygotować skórę naszego ciała na sylwestra! Oczywiście mam nadzieję, że większość z Was bardzo systematycznie dba o swoje ciało: złuszczanie, nawilżanie i odżywianie. Jeśli jednak w pochłonął Cię przedświąteczny rozgardiasz i nie pamiętasz już kiedy wykonywałaś ostatni raz peeling albo stosowałaś balsam to ten post bardzo Ci się przyda. Do sylwestra zostały dokładnie cztery dni, przedstawiam zatem szczegółowy plan działania: sobota - mocny, gruboziarnisty peeling (najlepiej go wykonać po wcześniejszej 20-minutowej kąpieli) i maska bądź masło odżywiające, niedziela - na złuszczoną, nawilżoną skórę można bezpiecznie nałożyć balsam stopniujący lub samoopalacz; poniedziałek - delikatny peeling dla wyrównania kolorytu; wtorek - pełnia blasku i brokatu, czyli balsam rozświetlający ;). To jest najrozsądniejszy plan awaryjny, można pominąć samoopalacz i dać skórze więcej czasu na regenerację po złuszczeniu. Teraz natomiast w telegraficznym skrócie przedstawiam Wam moich ulubieńców na tegorocznego sylwestra. Oczywiście, każda z nas ma swoje sprawdzone hity, to są jednak preparaty, które mnie zaskoczyły i absolutnie podbiły serce.
Seria balsamów Charm z brokatem Lirene. Jeden kosmetyk kosztuje koło 17 złotych. Trzeba przy nich zauważyć jeden bardzo ważny fakt, nie są to balsamy nawilżające, więc nie można tego od nich wymagać. Są silnie nasycone brokatem, mają żelową, łatwą do rozprowadzenia konsystencję. Długo utrzymują się na skórze i niesamowicie szybko się wchłaniają. Ich największą zaletą jest fakt, że mają aż trzy kolory: złoty, srebrny i różowy! Nie spotkałam się wcześniej z taką różnorodnością kolorystyczną, która mnie wręcz powaliła. To jest mój osobisty typ na sylwestra, jednak nie znaczy, że innych balsamów nie używam :). 





Ten produkt pokazany jest jako kontrkandydat tej samej marki. Balsamy kosztują tyle samo, jednak różnią się wszystkim. Ten produkt ma lżejszą konsystencję, bardziej przypomina balsam niż highlighter, daje znacznie subtelniejszy efekt. Oba produkty są super, jednak zależy na jakim efekcie nam zależy. Przy tym kosmetyku skóra będzie lekko muśnięta drobinkami słońca, przy Charmach będzie się po prostu świeciła brokatem ;).


Produkty Venity Body Care odkryłam przez przypadek, gdy nie mogłam znaleźć mojego ulubionego balsamu samoopalającego. I tym sposobem znalazłam nowego faworyta. Balsamy są bezzapachowe, co przed imprezą jest dość ważne, ponieważ nakładamy mnóstwo kosmetyków i raczej nie chcemy pachnieć jak Sephora. Efekt jest subtelny, delikatny, łatwo się stopniuje. Osobiście jestem nimi zachwycona. Dodatkowo kosztują jakieś 10 zł! Więc za taką cenę to żal nie spróbować!



Teraz czas na moje najnowsze odkrycie! Balsam BB do ciała. Znacie już zapewne kremy BB. Nastąpił przełom Lirene wypuściło na rynek balsam BB ( ok. 20 zł). Od razu pobiegłam do Rossmana i go kupiłam. Wygląda jak standardowy kosmetyk, ma delikatną konsystencję, biały kolor. Jednak po nałożeniu i rozprowadzeniu stapia się z kolorem skóry. Jest idealnym rozwiązaniem dla wszystkich, którzy mają jakieś nierówności, minipajączki lub pęknięte żyłki. Nie jest to podkład Dermablend Vichy, więc nie spodziewajmy się takiego efektu. Ale nawilża skórę, wyrównuje koloryt, rozświetla. Jeżeli nie mamy czasu, albo ochoty, na samoopalacz, to balsam BB jest idealną alternatywą!


Tutaj przedstawiona jest konsystencja wszystkich opisywanych balsamów od prawej: Silver Charm, Golden Charm, Rubin Charm, itd. W kolejności występowania w poście.


A jakie Wy macie sposoby na idealne ciało przed sylwestem? Jacyś ulubieńcy wspomagający Was w ostatniej chwili? :) 

środa, 25 grudnia 2013

Sylwestrowe paznokcie!

Moi Drodzy! Nie miałam jeszcze okazji złożyć Wam świątecznych życzeń! Wszyscy, którzy obserwują Lipstickonthemap na facebooku, mieli okazję je przeczytać. Jednak jeszcze raz, w rodzinnej atmosferze życzę Wam wszystkiego, co najlepsze! Mnóstwa radości, optymizmu i wiecznego uśmiechu na buziach! Bez względu na wszystko.

Wraz z końcem Świąt zaczynają się przygotowania do Sylwestra! Przyznam Wam się szczerze, że jest to okres, w którym dostaję szału. ;) Czuję wtedy, że mogę pozwolić sobie na wszystkie szaleństwa. Zważywszy na to, że paznokcie są moim konikiem... przedstawiam sylwestrowy manikiur! Oto moje ulubione lakiery i szybkie stylizacje paznokci na Nowy Rok! Na taśmie klejącej umieszczonej obok buteleczek można zobaczyć, jak każdy z lakierów wygląda po nałożeniu.

Jako pierwsze przedstawiam lakiery Eclair (cena: 22 zł, dostępne na www.eclair-nail.com). Wstyd się przyznać, ale poznałam je całkiem niedawno. Pierwszą ich zaletą jest najcudniejszej urody opakowanie! Są po prostu urocze z tą kokardką! Mają bardzo poręczny pędzelek i dobrze się rozprowadzają. Piasek nie jest ani za gruby, ani za mały  wręcz idealny. Mają dokładnie taki kolor, jaki widać na opakowaniu, więc nie robią nam smutnych niespodzianek. ;) Ponadto są bardzo trwałe. Jest to główna cecha, za którą tak bardzo kocham piaski. Dużym plusem piaskowych lakierów Eclair jest  też to, że wielkość drobinek brokatu idealnie pasuje do wielkości grudek piasku. Wszystko komponuje się ze sobą po prostu pięknie! Same, same plusy.






Drugim przedstawianym dzisiaj wybrańcem jest lakier Lasting Colour Pupy (cena: ok. 22 zł). Cena podobna do Eclair, jednak pojemność jest mniejsza. Jego ogromnym plusem jest mały, bardzo poręczny pędzelek. Lakier ten ma idealny kolor! Po nałożeniu na paznokcie wygląda prawie jak lusterko, ma jednak większe drobiny niż opisywany wcześniej lakier OPI (tutaj). Mimo tego uważam, że jest uroczy i stanowczo kupię jeszcze lakier z tej serii. Jest trwały, wytrzymuje bez problemu nawet zmywanie naczyń. Wygląda bardzo elegancko i będzie pasował do każdej sylwestrowej kreacji. :)


A teraz moi ostatni ulubieńcy  Color Rich od L'Oreal (cena: 21 zł). Wspominała o nich Polkawnorwegii, z którą absolutnie się zgadzam –  są to jedne z fajniejszych lakierów na rynku. Lakiery te nie są piaskowe, ale są dość trwałe. Zaczynają odpryskiwać dopiero po kilku praniach. Mają jednak niesamowite kolory. Ten niebieski wygląda jak ciemna, głęboka, zimowa mazurska noc pełna błyszczących drobinek, większych i mniejszych. Nigdy nie widziałam jeszcze tak przestronnego i nasyconego koloru lakieru. Srebrny jest raczej szary i zawiera mnóstwo brokatu. Jest to jednak jego ogromna zaleta – nie jest banalny, wyróżnia się z tłumu. Z paznokciami w tych kolorach stanowczo nie wyjdziesz z imprezy niezauważona!



Lakier Lustre Shine Sally Hansen (cena: 25 zł) nadaje się chyba bardziej na Święta niż na Sylwestra. Seria ta ma jednak w swojej ofercie inne kolory, dlatego znalazł się tutaj ten, który jest w moim posiadaniu. Efekt lustra sugerowany przez nazwę jest mocno przesadzony... Nawet MOCNO. Jednak lakier jest idealnie opalizujący. Jeżeli szukasz lakieru, który będzie pasował do różnokolorowych sukienek, to ten jest idealny. Przedstawiony na zdjęciu wygląda jak zielony, jednak w zależności od kąta padania światła jest złoty, fioletowy, a momentami nawet niebieski. Zafascynował mnie na długi, długi czas  jest niczym kameleon! 


Kolejną moją propozycją jest Lakier OPI (cena: ok. 49 zł). Już przy poprzednim poście o tej marce pisałam Wam, że jeszcze niedawno szczerze jej nienawidziłam. Jednak kilka ich lakierów zmienia powoli moje zdanie na ich temat. Po srebrnym cudzie przyszedł czas na kolejny. Tym razem ma on cudowny jesienny odcień. Wiem, wiem   jesienny wcale nie brzmi, jakby był sylwestrowy. Ale jest! I to na maksa! Wygląda jak taka złota, polska jesień w brokacie. Jest miedziano-złoty i mieni się różnymi odcieniami. Niesamowity! Absolutnie konieczne są dwie warstwy (w sumie jak w przypadku każdego lakieru :) ), ale tutaj wyjątkowo. Po jednej wygląda smutno i bardzo prześwituje. Jednak po dwóch warstwach dzieją się istne cuda!


Lakiery ORLY (cena: 36 zł) od dawna należą do moich faworytów. Co do tego mam jednak mieszane odczucia. Znalazł się tutaj ponieważ może przypaść do gustu komuś innemu. Nie jest piaskowy, jednak ilość drobinek jest tak duża, że może sprawiać takie wrażenie. Jest bardzo wydajny i ma idealnie zbudowany pędzelek  już jednym pociągnięciem można pomalować całą płytkę paznokcia. Drobinki brokatu w ORLY są jednak bardzo duże. Osobiście wolę mniejsze, które dają poświatę, a nie widocznie się odznaczają. Jeżeli natomiast ktoś chce uzyskać na paznokciach efekt padającego śniegu, to ten lakier jest do tego wręcz stworzony!


Teraz czas na wersję na szybko! Naklejki na paznokcie! Już dawno się do nich przymierzałam, jednak zawsze znajdowałam jakieś "ale". Ostatnio jednak stałam się ich sporą fanką. Te z Sephory są niezwykle efektowne! Wystarczy jeden czy dwa paznokcie w takiej stylizacji, a każdy zwróci uwagę na Twój manikiur. Są również najtrwalsze z całej prezentowanej tu trójki. Naklejki Donegala przypominają trochę intro z Matrixa, więc jako niesamowita wielbicielka kina (co możecie zaobserwować również na moim fanpage'u) musiałam je dodać. Ich założenie jest ciut trudniejsze i krócej się trzymają, jednak sylwestrowej nocy podołają. ;) Missilyn za to stworzyło wyjątkowo energetyczną stylizację paznkci! Idealnie komponuje się na karnawał w Rio! Kolory, kolory i jeszcze raz kolory. Szczególnie, że większość powyższych stylizacji była z brokatem, a nie z kolorem. Na nie za to mam patent, który Wam szeptem zdradzę  maluję je przezroczystym lakierem do paznokci i utrzymują się znacznie, znacznie dłużej. ;) A jakie Wy macie szalone pomysły na sylwestrowe paznokcie? Opowiadajcie! Może przyślecie mi nawet zdjęcia i wspólnie stworzymy galerię na fb? A dla zdjęcia z największą ilością lajków znajdę jakąś nagrodę...? Hmm... Zobaczymy. ;) 



wtorek, 17 grudnia 2013

Moje szampony do włosów

Mam ogromny problem z wyborem szamponu do włosów. Moja skóra głowy jest bardzo delikatna i skłonna do podrażnień, więc po użyciu niewłaściwego kosmetyku pojawiają się na niej małe ranki i drobne wypryski. Z powodu tego problemu postanowiłam przedstawić Wam moich ulubieńców wśród szamponów. Wcześniej jednak chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na to, że bardzo ważny jest także sam sposób mycia głowy. Pamiętajcie, że zawsze myjemy włosy dwa razy! Pierwszy raz, aby zmyć wszelkie zanieczyszczenia i nałożone wcześniej kosmetyki. Podczas takiego mycia szampon się nie pieni. Drugi raz myjemy, aby oczyścić strukturę włosa – tym razem szampon powinien się pienić i wnikać w głąb włosa. Dobrze jest również zrobić sobie delikatny 2–3 minutowy masaż skóry głowy. Pobudzi to krążenie krwi, dzięki czemu cebulki włosów będą w większym stopniu odżywione i dotlenione. A teraz czas już na kosmetyki!
Pierwszym z nich jest Szampon Babydream z Rossmana (cena: 3,99 zł). Wyjątkowo dobrze oczyszcza włosy, ale wręcz obowiązkowe jest po nim użycie odżywki, bo kosmyki bardzo się plączą. Jednak kosmetyk ten nie uczula, nie podrażnia i włosy przez długi czas po jego użyciu pozostają czyściutkie. Za taką cenę jest IDEALNY!



Kolejna propozycja to Szampon nadający blask i objętość Diamond Volume marki Nivea. Kosztuje 9,50 zł i znacznie lepiej nawilża włosy. O dziwo, nie podrażnia mojej skóry, ale niewykluczone jest, że inną może podrażnić. Moja teoria mówi, że przezroczyste szampony są znacznie delikatniejsze i nie obciążają włosów, ale nie jest to fakt potwierdzony naukowo. ;) Jednak po tym kosmetyku moje włosy przetłuszczają się znacznie szybciej niż po szamponach dla dzieci.



Szampon dla dzieci Johnson&Johnson w żółtej buteleczce uznać można za klasykę gatunku. Kosztuje około 8 zł, dobrze nawilża włosy, słabo się pieni. Pachnie hm…  jak dla mnie po prostu pachnie dzieckiem. ;) Jednak bardzo go lubię, szkoda tylko, że jest średnio wydajny – trzeba go użyć naprawdę sporo, żeby dobrze umyć włosy średniej długości.



Ostatnim z serii szamponów dla dzieci jest Bardzo delikatny szampon miceralny Mixa. Kosztuje około 10 zł i jest dostępny w prawie każdym Rossmanie. Chyba miał być czymś na kształt kultowego Johnsona. Nie powiem, że nie wyszło, bo jest w gruncie rzeczy bardzo dobry. Nawilża włosy, nieznacznie je obciążając. Dokładnie oczyszcza i subtelnie pachnie. Pieni się znacznie lepiej niż  Johnson, co trzeba mu zaliczyć na plus. ;)



The last but not least – cała seria Szamponów Ziołowych firmy Barwa. Jest to moje największe tegoroczne odkrycie. Dostępne są w większości supermarketów i kosztują zaledwie 3 złote! Trzeba przyznać, że pomimo tak niskiej ceny są niesamowite! Moja babcia wiele razy powtarzała mi, że kiedyś ucierano sok z rzepy albo płukano włosy w pokrzywie. Niby teraz technologia cały czas się rozwija, ale osobiście nie widzę powodu, żeby odchodzić od starych i sprawdzonych metod. Szampony Barwy są cudowne do codziennego stosowania. Delikatnie pachną różnymi ziołami, dokładnie myją włosy, dobrze się pienią, nie podrażniają skóry głowy. Mają absolutnie wszystkie możliwe zalety! Nawet włosy się po nich nie plączą, mimo że kosmetyki te zawierają substancje nawilżające.




Przedstawiłam wam moje typy, a czy Wy macie swoje ulubione szampony? Jakieś delikatne i niepodrażniające skóry? Czekam na Wasze rady i opinie! ;)

Sequin Shimmer Brick Eye Palette Bobbi Brown

Dokładnie tak nazywa się nasza dzisiejsza bohaterka. Sequin Shimmer Brick Eye Palette firmy Bobbi Brown to limitowane cienie do powiek. Kosztują ok. 250 zł. W zależności gdzie je kupimy ;). Można je stosować jako highlighter oraz w podstawowym zastosowaniu. Są niesamowicie trwałe, bardzo łatwo się nakładają. Mogę przedstawiać na ich temat same achy i ochy. Można ich używać pojedynczo i połączyć wszystkie – stosując jako rozświetlacz. Dodatkowo pięknie wyglądają. Czarne, proste opakowanie z lusterkiem jest bardzo eleganckie. Niby cienie to cienie i nie mogą być lepsze i gorsze, a jednak! Te nie osadzają się w rowkach, tylko przez cały dzień pozostają tam, gdzie je nałożymy. Są cudne! Dodatkowo ich gama kolorystyczna będzie odpowiadać każdemu. Są tu połączone i ciepłe, i zimne kolory. Wszystkie pełne blasku i drobinek!

Najważniejsze dziś jest jednak to, że są bohaterem naszego PIERWSZEGO rozdania na blogu Lipstick on the map! Co trzeba zrobić?






Jako że blogspot zablokował możliwość obserwowania blogów, jestem zmuszona do zmiany zasad rozdania. Zatem:


  •    Trzeba polubić bloga Lipstick on the map na Facebooku.
  •    Trzeba udostępnić post Lipstickonthemap na temat rozdania na swojej tablicy.
  •    Trzeba napisać komentarz, że się zadziałało, gdzie się zadziałało i że się chce paletkę.
  •     I trzeba poczekać do niedzieli na wyniki.



I tyle! A cudowna paletka niesamowitych cieni w poniedziałek powędruje Pocztą Polską do szczęśliwego zwycięzcy ;). Podoba Wam się przedświąteczna niespodzianka? ;)

Sponsorem rozdania jest autorka bloga.
Rozdanie trwa od 16 grudnia do 21 grudnia.

Osoba wylosowana ma 3 dni na przesłanie swoich danych osobowych w celu wysłania nagrody.

wtorek, 10 grudnia 2013

Płyn miceralny+peeling do demakijażu twarzy AA

Jak już widzieliście w poprzednim poście zrobiłam wielki test tuszy do rzęs, jednak zdradzę Wam sekret – zdjęcia do postu robiłam wszystkie na raz. Tuszy używam codziennie więc doskonale wiem jak się noszą, ale nie robię sobie codziennie rano zdjęcia oka, żeby wstawić je na bloga. Więc zdjęcia powstały podczas jednej sesji, którą moje oczy wspominają z drobnym pieczeniem. Jednak powodzenie tej misji zawdzięczam jedynie płynowi miceralnemu AA.




Jest cudny. Po pierwsze i najważniejsze absolutnie nie podrażnia skóry, nawet skóry dookoła oczu, ani samych oczu. Ma mega atrakcyjną cenę – ok. 13 zł. Jest przezroczysty, ma bardzo subtelny, wręcz niewyczuwalny zapach. Aplikacja jest bezproblemowa. Nasącza się wacik, przeciera płynem i gotowe! Nie pozostawia żadnego filmu, nie trzeba czekać aż wyschnie, nic. Dokładnie oczyszcza skórę. Całki makijaż pozostaje na waciku. Na dodatek jest bardzo wydajny, jednym wacikiem możemy zmyć cały make up! Skóra po nim jest gładka, nawilżona i delikatnie zmatowiona. Jedynym moim zastrzeżeniem jest obietnica peelingu. Niestety nie zauważyłam złuszczania. Nawet delikatnego. Nie lubię być oszukiwana, jednak tak dobrze sprawdza się jako płyn miceralny, że postanowiłam go opisać. Zostanie ze mną z pewnością przez długi czas J.

Oto wszystkie waciki potrzebne do zmywania makijażu podczas testu tuszy do rzęs :).

niedziela, 8 grudnia 2013

Wielki test tuszy do rzęs - część pierwsza

Postanowiłam specjalnie dla Was zrobić post testujący różne tusze do rzęs, które zgromadziłam w swojej kosmetyczce. Okazało się, że jestem totalną wariatką i mam mnóstwo tuszy do rzęs. A dodatkowo jestem niesamowicie wymagająca w tej kwestii. Wszystkie tusze albo niewystarczająco pogrubiają moje rzęsy, albo je sklejają, albo odbijają mi się na górnej powiece. Dlatego opiszę wszystkie wady i zalety poniższych tuszy. Podzieliłam je więc na dwie części, dzisiaj będą te z silikonowymi szczoteczkami, a za kilka dni te, ze zwykłymi szczoteczkami. Nasz pierwszy bohater to Mega effects Avonu. Kosztuje aż 45 zł, czyli sporo. Wbrew wszelkim opiniom udało mi się nim pomalować i nie pobrudzić całego oka. Jednak nie jest on moim odkryciem kosmetycznym. Na youtubie jest kilka filmików instruktażowych jak go używać. Może jak się wyćwiczę to będę jego fanką numer jeden, jednak na razie mam kiepskie odczucia. Masakrycznie skleja moje rzęsy. Przez to nie dodaje im objętości. Ciężko jest też rozprowadzić go po całych rzęsach, ale może to właśnie kwestia wprawy. Czytelniczki magazynu Allure uznały go jednym z najlepszych tuszy tego roku. Jest to jedyny argument, żeby dać mu szansę. Jak tylko zmienię o nim zdanie to edytuję posta, aktualnie nie polecam.


Wielki test tuszy do rzęs

Wielki test tuszy do rzęs



Kolejnym tuszem jest Rocket Volume Express Maybelline. Koszt to ok. 30 zł, czyli całkiem spoko. Bardzo dobrze wydłuża rzęsy, odrobinę je pogrubia. Mam jednak wrażenie, że nakłada za dużo kosmetyku na rzęsy i dlatego się sklejają. Jeżeli się nad makijażem popracuje to daje bardzo pozytywny efekt. Jednak jeśli zależy nam na szybkiej stylizacji to warto zaopatrzyć się w inny kosmetyk, albo postawić jedynie na wydłużenie.


Wielki test tuszy do rzęs
Wielki test tuszy do rzęs



Big&Beautiful Play It Big Astora to moja największa zagadka. Serio.. Też kosztuje koło 30 zł, więc tak sobie, ale ma niesamowitą szczoteczkę. Dużą, pokrywającą tuszem wszystkie włoski. Jednak sam produkt dość rozczarowuje. Niemiłosiernie się osypuje, dodatkowo robi na rzęsach mnóstwo grudek. Nie wiem, czy może kupiłam stary produkt, czy on po prostu taki jest. Gdyby nie konsystencja i wady tuszu, to myślę, że produkt byłby bestsellerem w mojej kosmetyczce. Bo jak spróbowałam włożyć szczoteczkę do innego tuszu to był czad!


Wielki test tuszy do rzęs

Wielki test tuszy do rzęs



Teraz zacznie być zabawnie bo przedstawię Wam dwa, niemal identyczne produkty! False Lash Effect Max Factor i Big Volume Lash Eveline. Pierwszą różniącą je rzeczą jest oczywiście cena: Max Factor koło 50 zł, natomiast Eveline koło 12 zł. Jednak oba są niesamowite. Eveline ma ciut dłuższe rzęski w szczoteczce, dzięki czemu jest łatwiejsza w obsłudze. Jednak gdy nauczymy się malować Max Factorem to efekt będzie cudowny. Jedynymi mankamentami jest to, że tusze się obsypują i trzeba poświęcić makijażowi trochę czasu, żeby uzyskać „efekt sztucznych rzęs”. Niestety nie podkręcają rzęs, ale możemy zainwestować wówczas w zalotkę ;).



Wielki test tuszy do rzęs

Wielki test tuszy do rzęs

Eveline Big Volume Lash

Eveline Big Volume Lash

Jednym z najlepszych opisywanych dzisiaj tuszy jest Growth Mascara Gosha. Ma niesamowitą szczoteczkę, która pomaluje nawet najmniejsze rzęsy w kącikach. Wydłużą je, podkręca, pogrubia, pięknie rozczesuje. Kosztuje koło 30-40 złotych w zależności od promocji. Jednak nie zauważyłam obiecanego efektu wzrostu rzęs, co mnie irytuje bo nie lubię być oszukiwana. Tak to jest zdecydowanie fantastyczny tusz, ale może zbyt krótko go używam, żeby moje rzęsy widocznie się odmieniły.

Gosh Growth Mascara

Gosh Growth Mascara



Kolejnym must have jest Super Shock AvonKosztuje 36 zł, czyli w granicach normy. I również ma cudną, grubą szczoteczkę, idealnie rozczesującą i pogrubiającą rzęsy. Największym jego plusem jest fakt, że już jednym pociągnięciem możemy bardzo dobrze pomalować oczy. Uważam, że nie powinno go zabraknąć w żadnej kosmetyczce.

Avon Super Shock

Avon Super Shock



Moim najnowszym odkryciem jest Eye Brightening Max Factora. 45 zł za tusz to całkiem sporo, więc spodziewałam się spektakularnych efektów. Niestety po raz kolejny zawiodłam się. Mam tusz dopasowany do oczu zielonych więc wybaczyłam mu to, że nie współgrał z moją źrenicą, która jest piwna. Ma bardzo przyzwoitą szczoteczkę, całkiem fajną konsystencję, rozczesuje rzęsy, nie zostawia grudek, a więc co jest nie tak? Właśnie sama się nad tym zastanawiam. Po prostu połączenie tych wszystkich składowych nie daje takiego efektu jak powinno. Efekt jest dobry, ale właśnie – tylko dobry..

Max Factor Eye Brightenning

Max Factor Eye Brightenning


Ostatnim dzisiejszym bohaterem będzie SuperDrama Avonu. Koszt to 36 zł. I teraz Was zadziwię bo efekt, jak widać jest ok, ale samo malowanie rzęs mnie po prostu bolało. Nie wiem, czy moje oczy były już po prostu zmęczone, czy te skrzydełka szczoteczki po prostu je podrażniły. Tak, skrzydełka, szczoteczka składa się z blisko ułożonych obok siebie silikonowych kwadratów, przez co, być może, nie nadaje się do stosowania dla wrażliwych oczu. Avon jest chyba mistrzem w wymyślaniu coraz to dziwniejszych szczoteczek, jednak ta, jak dla mnie, była pudłem. Efekt daje fajny: wydłużone, pogrubione rzęsy, ale zostawiam go na wyjścia awaryjne.

Avon Super Drama

Avon Super Drama



Zapraszam za kilka dni na część drugą poświęconą tuszom ze szczoteczkami z włosia.