Byłam absolutnie pewna, że nie znajdę odpowiedniego dla mnie
rozświetlacza. Ba, nawet dobrego dla mnie rozświetlacza. Zawsze albo się
rozsypywał tam gdzie nie powinien, albo roznosił się po całej twarzy, albo (o
zgrozo!) był różowy. Zawsze coś było nie tak. Jednak ostatnio postanowiłam dać
tym niesamowitym drobinkom jeszcze jedną szansę. Wypróbowałam bazę Lumi Magique
i oniemiałam. Serio. Wreszcie znalazłam coś, co idealnie odpowiada moim
potrzebom. Zupełnie nie wiem, jak ta baza, sprawdza się w swojej programowej
roli. Nigdy nie używałam jej pod podkład. Jednak jako rozświetlacz jest
idealna. Używam jej w wewnętrznych kącikach oczu, nad łukiem kupidyna i na
kościach policzkowych. Myślę, że świetnie sprawdzi się również jako
podkreślenie kości obojczykowych. Ma lejącą się konsystencję, dzięki czemu już
odrobina wystarczy, żeby odświeżyć make up. Jeżeli trochę przesadzimy, albo
chcemy mieć bardziej casualowy wygląd to wystarczy przypudrować ją i drobinki
bardzo delikatnie rozświetlą nam okolice twarzy. Niesamowitym jej plusem jest
właśnie wydajność. Jedno wyciśnięcie pompki wystarcza spokojnie na pokrycie
całej twarzy i szyi (jeżeli ktoś używa jej jako zwykłej bazy) albo na
rozświetlenie kilku codziennych stylizacji. Na dodatek naniesione drobinki nie
przemieszczają się. Raz nałożone na kości policzkowe nagle nie lądują cudownie
na brodzie, dzięki czemu nasz makijaż jest estetyczny przez wiele godzin. Super
do rozświetlenia zmęczonej cery w codziennym make upie i fajna do zwariowanych
wieczorowych stylizacji. Kto wie, jakie jeszcze zastosowanie można dla niej
znaleźć J
Fajne podręczne opakowanie. Można zabrać ze sobą nawet na podkład samolotu. Po 12-godzinnym locie do USA, przyda się świeże i wypoczęte spojrzenie.
Możliwości Lumi Magique na ręku. Pokazana jest też jej płynna konsystencja, która pozwala na stopniowanie rozświetlenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz